wtorek, 26 sierpnia 2014

KGP - Orlica

Zdarza się, że nawet najlepsze plany idą w łeb. I właśnie w tą część ciała poszły moje plany na tegoroczne wakacje. Miał być spływ, miał być tygodniowy wypad w Beskidy, miało być wiele innych rzeczy. I były, ale tylko te inne, które pozmieniały szyki. Nie narzekam, w żadnym razie, ale jednak ten niedosyt, czy wręcz głód „dzikości” pozostał. By już całkiem nie uschnąć starałem się wykorzystać każdą sytuację na odrobinę leśnego pobuszowania. W trzecim tygodniu lipca wylądowałem na chwilę w Kotlinie Kłodzkiej. W planach była dwudniowa wycieczka na Śnieżnik (by podejść od innej strony i dobić do KGP) i okolice, ale jak pisałem na początku, plany poszły w łeb. Z zakładanych dwóch dni zrobiło się kilka godzin, odpuściliśmy więc Śnieżnikowanie i zdecydowaliśmy się na „coś nowego”- najwyższy, więc koronny, szczyt Gór Orlickich. Poszliśmy na Orlicę.


Wycieczka w skrócie:
Termin: 20. 07 2014
Pasmo: Góry Orlickie 
Dystans: ok. 11 km
Zdobyty szczyt KGP: Orlica 1084 m. npm
Poglądowa trasa: link
Góry Orlickie w Polsce znajdują się jedynie w naprawdę małym fragmencie. Znakomita większość pasma leży po stronie producentów Lentilkow i nosi tę samą nazwę Orlicke Hory. Najwyższy szczyt po polskiej stronie (chociaż jak się przekonałem, nie jest to do końca takie pewne, o tym później) – Orlica, w języku naszych sąsiadów nazywa się Vrchmezi  i takiej też nazwy należy szukać na tabliczkach szlakowych przy większości prowadzących na szczyt dróg.
Wycieczkę rozpoczęliśmy jednak po naszej, polskiej, stronie, zostawiając auto na parkingu w Zieleńcu, który w przeciwieństwie do okresu zimowego wyglądał jak miasto widmo, i ruszając niebieskim szlakiem spod Hutniczej Kopy skierowaliśmy się w stronę polsko-czeskiej granicy. Szlak wiedzie początkowo leśną, dość szeroką i utwardzoną drogą z tłucznia. Jest to taka trasa spacerowa i właściwie w takim tempie też osiągnęliśmy czeską stronę, gdzie przywitały nas tłumy. Gwoli ścisłości, jakieś wielkie tłumy, to nie były ale przy opustoszałym Zieleńcu te kilkadziesiąt osób, reprezentujących różne formy aktywnego spędzania czasu zrobiło wrażenie. Gdy przyzwyczailiśmy się już do narto-rolkarzy, rowerzystów, motocyklistów i całej reszty, postanowiliśmy ochłonąć trochę w czeskim schronisku – Masarykovej Chacie, a żar lał się z nieba okrutny. Okrutna była również cena jaką przyszło nam zapłacić za dwie puszki zimnej mirindy. 12 zł to dużo nawet jak się chce bardzo pić, dlatego polecam nie zostawiać picia w samochodzie ;)
Po wizycie u Masaryka - swoją drogą, był to pierwszy czeski, a raczej czechosłowacki, prezydent, mąż stanu i Tatiček (co może nie brzmi dla nas zbyt poważnie, ale co w tym języku brzmi?, dodatkowo miał dość mocno antypolskie poglądy i ostatecznie przejechał się na swojej polityce, choć trzeba mu oddać, że w latach szkolnych lał niemieckich „kolegów” z klasy aż miło) Abstrahując już od poglądów politycznych był takim odpowiednikiem tureckiego Atatürk’a (też Ojca) oraz naszego Piłsudskiego (tego akurat nazywano Dziadkiem). Dla Czechów jest więc postacią istotną, więc jeśli nie zależy nam na historyczno-ideologicznej kłótni, lepiej powstrzymać się od komentarza stojąc pod jego pomnikiem przy schronisku – ruszyliśmy czerwonym szlakiem biegnącym równolegle do, bądź po granicy. Trasa wiedzie głównie przez las, więc na widoczki nie ma co liczyć, przynajmniej do Polomskyego Kopca (1050 mnpm) gdzie jest trochę prześwitu na czeską stronę.
Z widokiem na Czechy
Następnie droga odbija w prawo, a odbijając jeszcze mocniej w prawo i zagłębiając się w młody las można dojść do źródeł rzeki Bela, zasilającej rzekę Orlicę, ot taka ciekawostka. 
Źródło
Powróciwszy na czerwony szlak osiągamy po kilkuset metrach drewniany domek-wiatkę, w której znajduje się kilka map, tablic informacyjnych, tabliczek szlakowych oraz…. „tabliczka szczytowa” Orlicy obok której jest druga, informująca, że do szczytu jeszcze 50 metrów. Czeski film?

Na vrchol jeszcze kawałek
 
Szczyt Orlicy
Siedzieliśmy chwilę w tej chatce, regenerując siły i  obserwując innych turystów. Wielu z nich dochodziło  do „tabliczki szczytowej” cykało fotkę i wpisywało się  do księgi pamiątkowej, która była w wiatce,  jakby nie zwracając uwagi na to, że na szczycie  jednak jeszcze nie są. Dla nas te 11 metrów  wysokości różnicy było jednak istotne więc  poczłapaliśmy w górę.
 Szczyt, jak szczyt, chciałbym powiedzieć, ale jednak  nie mogę. Bo gdyby nie tablica i kamień pamiątkowy  przeszedłbym go nawet nie zauważając. Bo to nawet  nie jest polanka w lesie, to takie… nic. Nic w  krzakach. Dlatego fajnie, że jest tam ten kamień  pamiątkowy i ładne kwiatki rosną.






Po wizycie na szczycie skierowaliśmy się za zielonymi znakami w stronę granicy. No właśnie, przecież Orlica miała być polskim szczytem, leżącym po polskiej stronie. 
Wierzę, że tak jest, jednak słupki graniczne, w dość wyraźnej i nie pozostawiającej złudzeń linii leżą kilkadziesiąt metrów na zachód poniżej szczytu. Więc albo ktoś coś spaprał, albo nam Pepiki po nocach, po kawałeczku przesuwają granicę ;) Poszliśmy jeszcze trochę zielonym szlakiem, który jednak zbyt szybko schodzi do drogi asfaltowej, dlatego też przeskoczyliśmy na znakowaną trasę do narciarstwa biegowego (całkiem fajnie wyglądającą, po dodaniu śniegu oczywiście), którą doszliśmy do wysokości Schroniska Orlica, gdzie zamierzaliśmy coś zjeść i podbić książeczki. Ostatnie metry pokonywaliśmy więc w najlepszy z możliwych sposobów - schodząc stokiem w trawie po pas, do uśpionej, pustej miejscowości.
W planach był smażony ser na obiad w schronisku, ale jak to z planami bywa…  były pierogi.
Może i lepiej, bo bardzo dobre!


Schronisko PTTK Orlica

Z widokiem na Zieleniec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz