wtorek, 17 lutego 2015

Na szagę, czy po szlaku? - Relacja z festiwalu NA SZAGE 2015

Zgodnie z zapowiedzią w pierwszy weekend lutego 2015 roku odbył się w Poznaniu festiwal podróżniczy NA SZAGE, który, również zgodnie z zapowiedzią, odwiedziłem. Z trzech festiwalowych dni wybrać mogłem niestety tylko jeden (a i tak nie w całości), przez co ominęło mnie kilka ciekawych punktów programu, jednak już te parę godzin wystarczyło by w ogólnej ocenie być zadowolonym z imprezy. Oprócz spotkań z doświadczonymi podróżnikami, autorami, ekspertami różnych dziedzin i innymi prelegentami występującymi w roli gości, festiwal był okazją dla początkujących podróżników, którzy mieli szanse zaprezentować się, nierzadko pierwszy raz, przed większą publicznością biorąc udział w konkursie na najlepszą prezentację podróżniczą roku.


Mój plan na tę, czwartą, edycję festiwalu zakładał obecność w drugi dzień imprezy, czyli w sobotę. Zacząć miałem szybko, bo interesowała mnie już pierwsza prezentacja. Niestety zapomniałem, że w soboty obowiązuje, o dziwo, sobotni rozkład jazdy tramwajów i na festiwal dotarłem dokładnie wtedy, gdy z ekranu znikały ostatnie zdjęcia relacji ze spływu syberyjską Leną. Nie muszę chyba opisywać jakimi słowami skwitowałem moje niedopatrzenie. 

Nie będę tu opisywał prezentacji które oglądałem, nie ma to większego sensu. Dość powiedzieć, że przedstawiały bardzo różny poziom i często dowodziły, że musimy jeszcze sporo popracować nad przemawianiem publicznym i prezentowaniem treści na żywo, a także podstawową obsługą komputera. Czasami te elementarne aspekty techniczne stanowiły być, albo nie być dla całego wystąpienia. Niestety ich brak potrafił położyć nawet najciekawiej zapowiadający się punkt programu.
Scena główna

Cały dzień jednak czekałem na spotkanie z Aleksandrem Dobą, człowiekiem, który m.in. dwukrotnie przepłynął Ocean Atlantycki kajakiem. Samotnie! Z Panem Olkiem poznałem się już w czasie jednej z jego poprzednich wizyt w Poznaniu, wiedziałem więc, że będzie się działo. 


Wcześniej jednak wysłuchałem i obejrzałem fenomenalną wręcz prezentację o Antarktyce w wykonaniu Tomasza Janeckiego, hydrobiologa, polarnika, człowieka zarażonego nieuleczalną chorobą polarną. Przepiękne zdjęcia, ujmująca muzyka, pochłaniająca narracja. Dla takich prezentacji warto chodzić na festiwale. Kilka kadrów, które choć odrobinę przybliżą wrażenia można znaleźć tutaj http://www.national-geographic.pl/foto/users/tojapolar-25711 .

Organizacja
Jak pisałem wcześniej festiwal trwał 3 dni. Większość prezentacji odbywała się w dużej auli poznańskiego AWF-u, jednak do dyspozycji uczestników były jeszcze 3 sale: dwie wykładowe i jedna gastronomiczna. W tej ostatniej stała oryginalna mongolska jurta, w której na już mniej oryginalnych krzesłach można było się posilić. W dwóch pierwszych odbywały się mniejsze wykłady i warsztaty. Do wszystkich miejsc uczestników prowadziły standardowe znaczenia szlaków turystycznych (żółty, niebieski, zielony, czerwony) co, biorąc pod uwagę nazwę festiwalu mogło troszkę dziwić ;) 

W sobotę z każdą godziną przybywało widzów, do tego stopnia, że na czas ostatnich dwóch prezentacji uchylono zakaz siadania na schodach i naprędce donoszono krzesła. Niechybny to znak, że chętnych na takie imprezy nie brakuje.

Każdy uczestnik otrzymywał przy zakupie biletu opaskę w odpowiednim kolorze oraz program festiwalowy. Dla osób wykupujących karnet na całość przewidziane były zestawy trochę bardziej rozbudowane, w cenie była również wejściówką na sobotnią wieczorną imprezę w jednym ze studenckich klubów.
W holu przed główną salą, oprócz punktu informacyjnego/kasy oraz szatni znajdowało się również stoisko księgarskie z podróżniczymi tytułami w promocyjnych cenach. Niestety było dość małe i ciasne więc należało, albo wyczekać odpowiedni moment, albo wykazać się siłą przebicia. Ja wyczekiwałem i mój regał ugina się teraz pod kolejną kajakową pozycją.
Gastro-Jurta ;)

Czego mi zabrakło?
Tego typu imprezy rządzą się swoimi prawami i ciężko jest je porównywać bądź oceniać, jednak moim zdaniem byłoby lepiej jakby pojawiły się jeszcze:

-stoisko sprzętowe z przykładowymi artykułami dla podróżników i turystów; tak aby można było pomacać i w festiwalowej gorączce nabyć. Brak takiego stoiska dziwi mnie tym bardziej, że jednym z partnerów festiwalu był znany sklep turystyczny.

-Kącik „autografów” – publiczność była często zachęcana do kontaktu z prelegentami w tzw. kuluarach, jednak miejsca ku temu nie było zbyt dobrego i często, wszelkie rozmowy, prośby o zdjęcie lub autograf odbywały się w drzwiach do sali, w ścisku i ogólnym chaosie. Dość nieprzyjemnie doświadczyłem tego starając się porozmawiać z Aleksandrem Dobą.

Organizatorzy ciężar takich spotkań przerzucali na wieczorną imprezę i czasem w mało elegancki, niby żartobliwy sposób dawali temu wyraz. Podejrzewam, że jednak nie wszystkim takie luzackie spier@%#ć mogło przypaść do gustu.

Podsumowując
O tym, że nie przepadam za tłumami wielokrotnie już wspominałem, jednak tego typu imprezy warte są odwiedzenia. Możliwość posłuchania czyichś relacji, obejrzenia zdjęć i filmów z miejsc ciekawych i odległych, inspiracja czerpana z przygód innych ludzi, wnioski i refleksje przychodzące do głowy w czasie prezentacji, wreszcie możliwość spotkania z personami podróżniczego światka czynią z festiwali podróżniczych ciekawą propozycję na spędzenie weekendu i warte są tych kilkunastu godzin spędzonych w zatłoczonej sali. A NA SZAGE festiwalem podróżniczym jest.

Ostatnie wolne miejsca

A czy ty podpieczętowałeś swój dziennik?


Ciekawe co będzie za rok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz