środa, 18 czerwca 2014

KGP - Śnieżka i zdziwienie nad mapą

Początek, czy koniec przygody?
Fala upałów potrafi rozleniwić nawet najzagorzalszego turystycznego aktywistę, o czym dobitnie przekonał mnie fakt, że zastanawiając się nad formą spędzenia ostatniego weekendu, całkiem poważnie brałem pod uwagę wyjazd na morze i anemiczne baraszkowanie pośród złotego piasku nadbałtyckich plaż. Słyszałem już ten morza szum i ptaków śpiew, czułem smak pysznej, świeżo smażonej fląderki przegryzanej frytkami i sałatką z kapusty pekińskiej i łaknąłem słonej bryzy każdą komórką swojego ciała. Bo dawno już się z Bałtykiem nie widzieliśmy. Jednak coś tam gdzieś zaszemrało, może morze później, może jednak w góry, może tak będzie ciekawiej, aktywniej, przyjemniej. No i sen o flądrze z plastykowego talerzyka rozpierzchł się niczym krople wody na hydrofobowej  powłoce kurtki. Poszły się bujać fale, plaże i skrzeczące mewy. Ich miejsce zajęła królowa śniegu i Sudetów, jej wyniosłość Śnieżka.


 Wycieczka w skrócie
Termin: 13-14. 06. 2014
Dystans: ok. 16,5 km w Karkonoszach i 3,5 km w Rudawach
Pasma: Karkonosze, Rudawy Janowickie


Gdy cel został już obrany, zaczęły się poszukiwania jakiejś konkretnej mety na te dwa noclegi. Na miejsce mieliśmy się zwalić koło północy z czwartku na piątek więc postanowiliśmy coś zaklepać przed wyjazdem. Parę telefonów, kilka odmów i padło na agroturystykę w niewielkiej miejscowości położonej w Rudawach Janowickich – Gruszkowie. Jak zaplanowano tak się stało i chwilę przed godziną duchów wnosiliśmy plecaki do naszego pokoju. Plan nie był jakoś szczególnie ambitny, w sumie, ambitny to nie był w cale, ale spełniał nasze rozleniwione upałem oczekiwania. Wobec powyższego na szlak wyszliśmy o godzinie, którą z przyzwoitości przemilczę, zaczynając wędrówkę przy Kasie do KNP, czyli Karkonoskiego Parku Narodowego, przy szlaku czerwonym w Karpaczu. Cholendarną kwotę, którą musieliśmy zapłacić za parking również pominę.
Nad Łomniczką

Szło się przyjemnie, pogoda dopisywała, humory też. Pierwszą przerwę zrobiliśmy w Schronisku nad Łomniczką. Człowiek czyta te przewodniki, gazety, Internety, stara się świadomie korzystać z wypoczynku w naturze i wiedzieć, co robi, ale jednak przyzwyczajenia są często silniejsze. Po wejściu do schroniska, od razu zamówiłem colę (dla mnie to niczym ambrozja), zamówiłem colę z lodówki. W SCHRONISKU BEZ PRĄDU!! Niby o tym wiedziałem, ale szczena mi opadła, gdy sympatyczna Pani z uśmiechem przypomniała mi – Ale my nie mamy lodówki, ani prądu. Na szczęście cola z piwniczki była dość chłodna by złagodzić obrażenia po kontakcie z rzeczywistością. Ale pamiętajcie w Łomniczce nie ma prądu i nie ma noclegów. Kawałek za schroniskiem, szlak wychodzi z lasu i zaczynają się pierwsze widoki.
W dolinie Łomniczki

Wspinaliśmy się ścieżką robiąc co jakiś czas przerwę. Trochę by popatrzeć na okolicę i trochę bardziej trochę, by złapać parę głębszych oddechów. Oj, ożywione dyskutowanie nie służy marszom, niepostrzeżenie pozbywając tchu. Przy symbolicznym cmentarzu Ofiar Gór. Zatrzymaliśmy się na dłużej. Przeczytaliśmy wszystkie 30 tabliczek. Cały czas zastanawiam się, czy sformułowanie Ofiary Gór jest trafne. Bo czemuż One winne, że stoją, że są, że ludzie po nich łażą? Czy winą jest to, że były przed Nami i pozostaną długo po Nas. Dużo lepszym wydaje się być jednak główne hasło tego miejsca: Martwym ku pamięci, żywym ku przestrodze, którego treść warto mieć w pamięci za każdym razem gdy przemierza się górskie ścieżki, bo skała, jak pisałem, skałą pozostanie.
Warto zatrzymać się na chwilę refleksji

Rześki wiaterek rozgonił ponure myśli a rozmowa z, jak to określił, prawie-siedemdziesięciolatkiem trenującym przed wyjazdem w Alpy, a może i gdzie wyżej dodała otuchy i potwierdziła istnienie niesłabnącego płomienia przygody. Krótka chwila i byliśmy już pod Domem Śląskim, gdzie spaliśmy rok wcześniej. Odciążając plecaki przed atakiem szczytowym rozprawiliśmy się z kanapkami i herbatą, by po krótkiej przerwie ruszyć dalej „nowym” czerwonym szlakiem. Od Domu Śląskiego zrobiło się znacznie tłoczniej na szlaku. Widać było, ze kolejka na Kopę była już ruchu. Im wyżej wchodziliśmy tym bardziej zapinaliśmy kurtki. Wiał wyjątkowo mocny i zimny wiatr, który dosłownie zdzierał czapki z głów, ale na szczycie w nagrodę fundnęliśmy sobie po gofrze z cukrem pudrem, no i załatwiliśmy pieczątkę do książeczki KGP. Wewnątrz restauracji na Śnieżce był tłok, gwar i duchota, chciałem więc wyjść z goframi na zewnątrz. Pisałem już, że wiało i że gofry były z cukrem pudrem. No to nie będę opisywał mojego wyglądu po pierwszym podmuchu ;) Aha, czeski wyciąg na Śnieżkę już działa.
Czujecie obiad?

Ja, czuję!
Ze szczytu zeszliśmy Drogą Jubileuszową i mijając Dom Śląski skierowaliśmy się przez Równię p. Śnieżką do Strzechy Akademickiej na obiad. Powiem tylko, że strasznie żałuję, że ostatnim razem nie udało nam się przenocować w tym schronisku, bo zapomniałem już jak bardzo ono mi się podoba.
Na obiad poszły pierogi, a my gonieni kropiącym deszczem poszliśmy dalej za niebieską farbą, przez Samotnię i Polanę w Karkonoszach, za którą skręciliśmy w szlak zielony, który doprowadził nas do szosy, a ta, z kolei, do parkingu i auta. Przedreptaliśmy sobie nieśpiesznie jakieś 16,5 km, co, nie ukrywam, czuliśmy w nogach.
Ładnie, nie?


Pusta Samotnia, czad!
W drodze na S...okolik
Kolejnego dnia obudził nas ulewny deszcz. Po raz kolejny więc odpuściliśmy sobie poranne wyjście. Plan na dzień był i tak bardzo skromny. Chcieliśmy zdobyć najwyższy szczyt Rudaw Janowickich i na tym zakończyć nasz krótki wypad. Pełni werwy i nie zrażeni kapryśną pogodą pojechaliśmy do Szwajcarki. Lało niemiłosiernie, więc wycieczkę zaczęliśmy od herbaty w schronisku. Gdy tylko usiedliśmy z kubkami do stołu, wyszło słońce i przestał padać deszcz. Prędko dokończyliśmy napój i wyszykowali się do wyjścia, tylko po to by zobaczyć za drzwiami ścianę wody. Pogoda była istotnie w kratkę i wątpliwe było doczekanie się odpowiednio długiego okna. Kaptury na głowy, pokrowce na plecaki i w drogę. Z cukru nie jesteśmy. 

Rudawy Janowickie to te dwa zielone cycki które mija się jadąc w Karkonosze, tzn. to nie tylko te cycki ale i reszta tego pasma, ale te punkty są charakterystycznym i niemal oczywistym celem wycieczek, mija się je jadąc do Karpacza i są dobrze widoczne ze Śnieżki.. I teraz zagadka. Najwyższą górą Rudaw Janowickich jest Skalnik mierzący 945 m npm i wchodzący w skład KGP. A jaki szczyt jest najpopularniejszym w Rudawach Janowickich? Też na „S” – Sokolik, jeden z tych cycków, który ma jedynie 623 metry powyżej poziomu morza. No i też, zamiast na Skalnik, weszliśmy na Sokolik, tym samym nie zdobywając najwyższego punktu tego pasma.
Z Sokolika na Krzyżną Górę

Tragedii nie ma, raczej pośmialiśmy się z moich nawigacyjnych zdolności (ten błąd tak wrył mi się w pamięć, że dosłownie w momencie pisania tego posta, zobaczyłem, że zdjęcia Sokolika mam błędnie podpisane jako tego drugiego;). Wycieczkę na Sokolik i drugi cyc – Krzyżną Górę (654 m npm) zdecydowanie polecam. Trasa jest atrakcyjna, ale łatwa. Na szczytach czekają fajne punkty widokowe na sutkach tzn. skałkach (naprawdę, ciężko oderwać się od tak oczywistych - i przyjemnych- analogii). Wejście na nie (ułatwienia w postaci metalowych i kamiennych stopni i poręczy) może być problematyczne dla osób z lękiem wysokości/przestrzeni (zwłaszcza Sokolik) ale same formacje skalne oglądane z dołu są atrakcyjne. My trafiliśmy akurat na przechodzące nisko chmury, które co rusz spowijały nas mgłą. Ograniczało to wprawdzie widoki, ale dodawało magii.

Z Krzyżnej na Sokolik (widać sutki)
Zdobycie obu szczytów nie zajmuje zbyt wiele czasu, spokojnie więc może być przyjemną przerwą w drodze w Karkonosze lub, jak w naszym przypadku, drodze powrotnej. Schronisko Szwajcarka, zdominowane wprawdzie przez wspinaczy skałkowych, którzy mają tam swoją bazę wypadową, jest bardzo ładne, choć ciężko w nim o nocleg. Pod schronisko można podjechać bezpośrednio autem, bądź dojść np. z Przełęczy Karpnickiej (tu też jest duży parking). Przełęcz ta jest też dogodnym miejscem do rozpoczęcia fajnej wycieczki we wschodnią część Rudaw Janowickich, ku przepięknym i fantazyjnym formacjom Skał Starościńskim i dobrze zachowanym ruinom zamku Bolczów. Bliskość Karkonoszy i Królowej sprawia, że w Rudawach nie ma zbyt dużego ruchu turystycznego. Nie licząc oczywiście wspomnianych wspinaczy, których zmagania ze skałą można podglądać wprost ze szlaku. Wystarczy tylko podnieść głowę.




A na Skalnik jeszcze się wybierzemy. To pewne!

Do zobaczenia na szlaku.



 
Sokolik w chmurze i słońcu
 
Krzyżna Góra - jak widać.


P.S. Bardzo fajnym i przydatnym narzędziem do planowania i wizualizacji wycieczek okazuje się mapa-turystyczna.pl. W linku pierwsza część wycieczki http://mapa-turystyczna.pl/route/s2p4 .

2 komentarze:

  1. Akurat się wybieram niedługo w te rejony;)
    Bart, a czym robisz zdjęcia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Mati! Na pewno jest tam co robić niezależnie od pogody. Zdjęcia robię jak "normalny biały człowiek", aparatem. Takim, który akurat mam pod ręką, chociaż ostatnio coraz rzadziej zabieram lustro, bo jest za duża i ciężka. W tym przypadku fotki strzelone jakimś kieszonkowym nikonem typu małpka.
      Pozdrawiam!

      Usuń