W czasie
zeszłorocznej wycieczki po Sudetach Zachodnich, którą opisywałem w poprzednim poście, zaczął mi się w głowie rodzić pomysł, by jakoś te górskie wędrówki
„uwieczniać”. W sensie by dodać temu jakiś smaczek. Nie, żeby nie podobało mi
się to jak do tej pory to wyglądało, ale pomyślałem, że fajnie było by jeszcze
to urozmaicić. I tak, od tradycyjnej GOTki, której zasady działania szczerze
mówiąc jakoś mi nie przypasowały, dotarłem do zabawy zwanej Koroną Gór Polski,
pogmerałem gdzie trzeba i wstąpiłem do Klubu Zdobywców ;)
Odznaka członkowska Klubu Zdobywców KGP |
Zasady
są proste. Należy zdobyć 28 najwyższych szczytów polskich gór i potwierdzić to
pieczęcią w odpowiednim miejscu książeczki i zdjęciem na szczycie. Nie jest
przewidziany żaden limit czasowy więc nie trzeba się spinać. Po uzbieraniu 28
wpisów i zatwierdzeniu ich przez Lożę Zdobywców otrzymuje się tytuł ZDOBYWCY. I
ot, cała filozofia.
Oczywiście
traktuję to jako zabawę i dodatkowy element, na wielu szczytach z listy byłem
już wcześniej wielokrotnie i pewnie jeszcze nie raz je odwiedzę, ale przy
planowaniu kolejnych tras teraz już zawsze sprawdzam czy aby przypadkiem nie da
się zahaczyć o jakiś koronny szczyt. Więcej o KGP możecie poczytać na stronie http://kgp.amos.waw.pl/ .
Książeczka KGP oraz odznaka członkowska (lewy górny róg). W tle panel/obraz, na którym zbieram przypinki z wycieczek. |
Jak do
tej pory, w książeczce mam zaledwie kilka wpisów, a są to:
Wielka
Sowa
Ostatnie zabudowania Sokolca |
Szczyt w
górach Swoich mierzący 1015 m npm. Właziłem na tę górkę wiele razy, z różnych
stron i w różnych warunkach pogodowych. Na wejście „książeczkowe” wybrałem się
26 października 2013 roku. Pogoda była piękna a jesień prawdziwie złota, a że
szczyt popularny to spodziewałem się tłumów. Nie to, żebym nie lubił tłumów ale
wolę sporadyczny i nie wymuszony kontakt z innymi przedstawicielami naszego
gatunku. No dobra, nie lubię tłumów, wolę jak szlaki są puste a spotkany z
rzadka wędrowiec jest przyjemnym urozmaiceniem. Jakoś fajniej wtedy powiedzieć
„cześć” przystanąć, pogadać chwilę. A jak wali potok głów to nie ma z kim
rozmawiać, trzeba uciekać. Siadłem nad mapą i zacząłem się zastanawiać, po 1.
Którędy jeszcze nie wchodziłem, po 2. na którym szlaku jest największe
prawdopodobieństwo na, w miarę, spokojną przechadzkę. Wybór padł na zieloną
farbę z Sokolca, co zapewniło mi połowę trasy „na pusto”- zawsze coś. Od
schroniska Sowa zaczął się kocioł. Mówi się trudno. Przyśpieszyłem i dość
szybko znalazłem się na szczycie. Tam kocioł do kwadratu. Trzeba było uciekać.
Jesień w G. Sowich |
Waligóra
Przełęcz Trzech Dolin z drogi na szczyt Waligóry |
Waligóra
sięga 936 m npm co może nie jest imponującą wysokością ale podejście na szczyt
można poczuć w nogach. Na ten kolejny należący do KGP „czubek” i wchodzący w
skład Gór Kamienny, bądź też Suchych w Sudetach wybrałem się tuż po opisanej
powyżej Sowie. Raz, że godzina była jeszcze młoda, dwa, że czułem niedosyt po
krótkim wyskoku na Sowę, trzy, że dzieli te góry niewielka odległość no i 4, w
leżącym u podnóża Schronisku Andrzejówka mają rewelacyjną kuchnię, a ja czułem
już delikatne ssanie w żołądku. W schronisku, czego się można było spodziewać,
tłumy. Ale na szlakach, o dziwo, pusto. Strome podejście po sypkim podłożu,
wąską ścieżką okazało się wymagające, o czym dobitnie przekonałem się
wykładając się jak długi po obsunięciu się nogi w chwili przenoszenia ciężaru
ciała. Ciekaw jestem jaką chmurę kurzu wzbiłem w powietrze. Jeszcze parę metrów
i byłem na szycie. Tam fotka, łyk herbaty i dalej w dół, na pierogi!
Ślęża
Olimp
Słowian, Święta Góra. Jeden z tych szczytów, które widziane z daleka są od razu
rozpoznawane. Nic dziwnego, jej masyw góruje na przedgórzu sudeckim, tworząc
charakterystyczny krajobraz. Na Ślęży byłem chyba więcej razy niż na Sowie. Mam
swoją ulubioną ścieżkę na szczyt, ale tym razem chciałem pójść inaczej. Z
reguły startuję z przełęczy Tompadła i podążając za niebieskimi znakami
stopniowo wdrapuję się na górę. Ten szlak jest ciekawy, urozmaicony i dużo
mniej uczęszczany niż pozostałe po tej stronie Masywu.
Na
wycieczkę wybrałem się 27 grudnia. Tradycja bożonarodzeniowych wycieczek na
Ślężę sięga kilku lat, przeważnie wdrapuję się tam w 1. bądź drugi dzień świąt.
W tym roku jednak ilość skonsumowanych pierogów na dłużej wbiła mnie w fotel.
Tym razem również szedłem niebieskim szlakiem ale od północnej strony góry,
startując w miejscowości/części Sobótki - Górce. Szczyt został zdobyty
stosunkowo szybko - wycieczkę rozpocząłem dość późno i chciałem przejść jak
najwięcej „za jasnego”. Na górze spacer po wierzchołku, fotka do KGP, ciepły
barszczyk i kanapki w schronisku, i chwilę po 16 rozpocząłem schodzenie. Było
jeszcze stosunkowo widno, ale w gęstwinie momentami robiło się już ciemno,
dlatego cieszyłem się, że w plecaku, do akcji czekają gotowe latarki. Droga
mijała przyjemnie. Aż nagle...coś się zachwiało, noga się poślizgnęła albo coś.
Próba podparcia drugą, będącą w jakiejś niefortunnej pozycji, nie powiodła się.
Chrupnęło. Ziemia zbliżyła się w zaskakująco krótkim czasie, a że zbocze był
dość strome to zaoszczędziłem kilka metrów schodzenia ;) No tak, stara kontuzja
chyba już nigdy nie da o sobie zapomnieć. Poczułem znajomy ból w kolanie i już
wiedziałem, że najbliższe kilka dni spędzę raczej w bandażu elastycznym niż w
marszu. Lepsze zło znane, jak to mówią. Pozbierałem się, otrzepałem z liści, wyciągnąłem
czołówkę i latarkę, i po chwili odpoczynku ruszyłem dalej. Było już całkiem
ciemno, nachodziła mgła. W takich warunkach szukanie farby na drzewie zajmuje
trochę więcej czasu a wyobraźnia podsuwa najrozmaitsze rzeczy, ale o dziwo
udało się zejść dość szybko i po jakiejś godzinie auto wiozło mnie już do domu.
Jagodna
– 977 m npm
W ramach rozchodzenia kończyny wybrałem się na wycieczkę w Góry Bystrzyckie.
Samochód zostawiliśmy pod schroniskiem Jagodna w Spalonej. Po ostatniej wizycie
jestem trochę rozczarowany obsługą schroniska. Spałem tam dwa lata temu w
czasie rajdu wokół Kotliny Kłodzkiej i bardzo się mi spodobało, dlatego
pierwsze kroki sylwestrowej wycieczki skierowałem właśnie do schroniska by
dowiedzieć się, czy jak wrócę ze szczytu to dostanę jakiś ciepły posiłek. Dzień
specjalny, więc podejrzewałem, że mogą mieć jakiś natłok działań. W środku miły
gość i dziewczyna powiedzieli, że jak najbardziej zapraszają gdyż zabawę
sylwestrową mają dopiero około godziny 20 i że spokojnie dostaniemy do jedzenia
pierogi i zupę grzybową. Więcej nie było trzeba więc ochoczo wyruszyliśmy na
szlak. Bardzo szybko okazało się, że niebieski szlak na Jagodną pokrywa się w
dużej mierze z, nowo zrobioną trasą do narciarstwa biegowego, co niestety miało
swoje plusy i minusy. Niewątpliwym plusem jest to, że jeśli byłby śnieg, byłby
to naprawdę fajny szlak na biegówki. Minusem natomiast fakt, że z górskiego,
dzikiego szlaku niewiele pozostało i w głównej mierze idzie się teraz po
szerokiej, utwardzonej szutrowej drodze. Śniegu było tyle co kot napłakał, a
właściwie poza kilkoma kilkudziesięciometrowymi odcinkami, starego zbrylonego
śniegu, nie było nic. Była jednak mgła, a właściwie chmura która spowijając,
niewysoki co prawda, szczyt zapewniła fajny klimacik tajemniczości, pozbawiając
jednak tym samym jakichkolwiek perspektyw na ładne widoki. Im bliżej szczytu
się znajdowaliśmy tym mgła bardziej gęstniała a wiatr wzmagał się, co w
połączeniu z niską atrakcyjnością wierzchołka samego w sobie, skróciło naszą
wizytę na szczycie do zrobienia kilku obowiązkowych fotek, zjedzenia kanapek i
łyknięcia herbaty z termosu.
Szczyt Jagodnej. Im wyżej, tym widoczność mniejsza |
Lekko
wychłodzeni bezruchem z przyjemnością wróciliśmy do rozgrzewającego marszu.
Droga powrotna minęła szybko i koło godziny 15 zawitaliśmy w schronisku ze
sporym smakiem na umówiony posiłek. Niestety, zostaliśmy niemal wyproszeni z
lokalu z informacją, że nie zostaniemy obsłużeni, ze względu na zorganizowaną
grupę, która zajęła większość miejsc i całą uwagę obsługi. Mocno zawiedzeni
wyszliśmy ze schroniska, zastanawiając się kiedy Polacy zaczną siebie sami
nawzajem szanować. Ale pal to licho, nie miałem zamiaru psuć sobie humoru w
sylwestra, więc po zapakowaniu się w auto pojechaliśmy na naszą metę gdzie
obiad zrobiliśmy sobie sami.
Zjeżdżając z G. Bystrzyckich - widok na Masyw Śnieżnika. Sylwester 2013 |
Szczeliniec
Wielki – 919 m npm
Kolejna wycieczką przypadł na 2 stycznia nowego roku. Tym
razem celem naszym stał się Szczeliniec Wielki, najwyższe wzniesienie Gór
Stołowych, które, swoją drogą, zawdzięczają mu nazwę. Szczeliniec to niemal
taki pewniak jak Ślęża. Wchodziłem na niego w różnych porach roku oraz doby.
Zdobywałem go w Sylwestra 2012, ślizgając się niemiłosiernie na oblodzonych
skałach. Tym razem wybór był również celowy. 1. Szczyt do Korony, 2. chciałem
przetestować raczki, a lód na Szczelińcu, mimo braku zimy był więcej niż
pewny. Podejście zaczęliśmy z parkingu od strony Pasterki. Jest to bardzo fajny
szlak, który polecam wszystkim jako dużo lepszą alternatywę dla standardowej
drogi z Karłowa, która zadeptywana jest przez tabuny zwłaszcza w majowe wolne.
W schronisku kawka, ciacho i dalej w skalny labirynt. Szybko okazało się, że
raczki będą w użyciu, co prawda, lodu było mniej niż rok wcześniej, ale i tak
pewna Pani, która ni stąd, ni zowąd się do nas dołączyła miała momentami spore
problemy mimo ubranych butów z pokaźnym protektorem. Nasze stalowe kolce
wgryzały się w lód i zmrożony śnieg aż miło. Testowaliśmy dwa rodzaje raczków,
nakładki z Lidla na całą podeszwę, oraz nakładki na sam przód buta. Jedne i
drugie spisały się bardzo dobrze, i jedne i drugie mają swoje wady i zalety.
Niemniej, niezależnie od użytego rozwiązania, przyjemność i komfort z chodzenia
a także bezpieczeństwo wzrasta wielokrotnie. Po przejściu trasy wśród
kształtnych skałek, wróciliśmy niebieskim szlakiem do samochodu, kończąc udany
kilkudniowy wypoczynek.
Śniegu brak, ale wszystko zmrożone bajecznie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz