piątek, 28 marca 2014

Korona Gór Polski - pierwsze zdobycze



W czasie zeszłorocznej wycieczki po Sudetach Zachodnich, którą opisywałem w poprzednim poście, zaczął mi się w głowie rodzić pomysł, by jakoś te górskie wędrówki „uwieczniać”. W sensie by dodać temu jakiś smaczek. Nie, żeby nie podobało mi się to jak do tej pory to wyglądało, ale pomyślałem, że fajnie było by jeszcze to urozmaicić. I tak, od tradycyjnej GOTki, której zasady działania szczerze mówiąc jakoś mi nie przypasowały, dotarłem do zabawy zwanej Koroną Gór Polski, pogmerałem gdzie trzeba i wstąpiłem do Klubu Zdobywców ;) 
Odznaka członkowska Klubu Zdobywców KGP
 
Zasady są proste. Należy zdobyć 28 najwyższych szczytów polskich gór i potwierdzić to pieczęcią w odpowiednim miejscu  książeczki i zdjęciem na szczycie. Nie jest przewidziany żaden  limit czasowy więc nie trzeba się spinać. Po uzbieraniu 28  wpisów i zatwierdzeniu ich przez Lożę Zdobywców otrzymuje  się tytuł ZDOBYWCY. I ot, cała filozofia.


Oczywiście traktuję to jako zabawę i dodatkowy element, na wielu szczytach z listy byłem już wcześniej wielokrotnie i pewnie jeszcze nie raz je odwiedzę, ale przy planowaniu kolejnych tras teraz już zawsze sprawdzam czy aby przypadkiem nie da się zahaczyć o jakiś koronny szczyt. Więcej o KGP możecie poczytać na stronie http://kgp.amos.waw.pl/ .

Książeczka KGP oraz odznaka członkowska (lewy górny róg). W tle panel/obraz, na którym zbieram przypinki z wycieczek.


 Jak do tej pory, w książeczce mam zaledwie kilka wpisów, a są to:

Wielka Sowa
Ostatnie zabudowania Sokolca
Szczyt w górach Swoich mierzący 1015 m npm. Właziłem na tę górkę wiele razy, z różnych stron i w różnych warunkach pogodowych. Na wejście „książeczkowe” wybrałem się 26 października 2013 roku. Pogoda była piękna a jesień prawdziwie złota, a że szczyt popularny to spodziewałem się tłumów. Nie to, żebym nie lubił tłumów ale wolę sporadyczny i nie wymuszony kontakt z innymi przedstawicielami naszego gatunku. No dobra, nie lubię tłumów, wolę jak szlaki są puste a spotkany z rzadka wędrowiec jest przyjemnym urozmaiceniem. Jakoś fajniej wtedy powiedzieć „cześć” przystanąć, pogadać chwilę. A jak wali potok głów to nie ma z kim rozmawiać, trzeba uciekać. Siadłem nad mapą i zacząłem się zastanawiać, po 1. Którędy jeszcze nie wchodziłem, po 2. na którym szlaku jest największe prawdopodobieństwo na, w miarę, spokojną przechadzkę. Wybór padł na zieloną farbę z Sokolca, co zapewniło mi połowę trasy „na pusto”- zawsze coś. Od schroniska Sowa zaczął się kocioł. Mówi się trudno. Przyśpieszyłem i dość szybko znalazłem się na szczycie. Tam kocioł do kwadratu. Trzeba było uciekać.

Jesień w G. Sowich


Waligóra
Przełęcz Trzech Dolin z drogi na szczyt Waligóry
Waligóra sięga 936 m npm co może nie jest imponującą wysokością ale podejście na szczyt można poczuć w nogach. Na ten kolejny należący do KGP „czubek” i wchodzący w skład Gór Kamienny, bądź też Suchych w Sudetach wybrałem się tuż po opisanej powyżej Sowie. Raz, że godzina była jeszcze młoda, dwa, że czułem niedosyt po krótkim wyskoku na Sowę, trzy, że dzieli te góry niewielka odległość no i 4, w leżącym u podnóża Schronisku Andrzejówka mają rewelacyjną kuchnię, a ja czułem już delikatne ssanie w żołądku. W schronisku, czego się można było spodziewać, tłumy. Ale na szlakach, o dziwo, pusto. Strome podejście po sypkim podłożu, wąską ścieżką okazało się wymagające, o czym dobitnie przekonałem się wykładając się jak długi po obsunięciu się nogi w chwili przenoszenia ciężaru ciała. Ciekaw jestem jaką chmurę kurzu wzbiłem w powietrze. Jeszcze parę metrów i byłem na szycie. Tam fotka, łyk herbaty i dalej w dół, na pierogi!



Ślęża
Olimp Słowian, Święta Góra. Jeden z tych szczytów, które widziane z daleka są od razu rozpoznawane. Nic dziwnego, jej masyw góruje na przedgórzu sudeckim, tworząc charakterystyczny krajobraz. Na Ślęży byłem chyba więcej razy niż na Sowie. Mam swoją ulubioną ścieżkę na szczyt, ale tym razem chciałem pójść inaczej. Z reguły startuję z przełęczy Tompadła i podążając za niebieskimi znakami stopniowo wdrapuję się na górę. Ten szlak jest ciekawy, urozmaicony i dużo mniej uczęszczany niż pozostałe po tej stronie Masywu.
Na wycieczkę wybrałem się 27 grudnia. Tradycja bożonarodzeniowych wycieczek na Ślężę sięga kilku lat, przeważnie wdrapuję się tam w 1. bądź drugi dzień świąt. W tym roku jednak ilość skonsumowanych pierogów na dłużej wbiła mnie w fotel. Tym razem również szedłem niebieskim szlakiem ale od północnej strony góry, startując w miejscowości/części Sobótki - Górce. Szczyt został zdobyty stosunkowo szybko - wycieczkę rozpocząłem dość późno i chciałem przejść jak najwięcej „za jasnego”. Na górze spacer po wierzchołku, fotka do KGP, ciepły barszczyk i kanapki w schronisku, i chwilę po 16 rozpocząłem schodzenie. Było jeszcze stosunkowo widno, ale w gęstwinie momentami robiło się już ciemno, dlatego cieszyłem się, że w plecaku, do akcji czekają gotowe latarki. Droga mijała przyjemnie. Aż nagle...coś się zachwiało, noga się poślizgnęła albo coś. Próba podparcia drugą, będącą w jakiejś niefortunnej pozycji, nie powiodła się. Chrupnęło. Ziemia zbliżyła się w zaskakująco krótkim czasie, a że zbocze był dość strome to zaoszczędziłem kilka metrów schodzenia ;) No tak, stara kontuzja chyba już nigdy nie da o sobie zapomnieć. Poczułem znajomy ból w kolanie i już wiedziałem, że najbliższe kilka dni spędzę raczej w bandażu elastycznym niż w marszu. Lepsze zło znane, jak to mówią. Pozbierałem się, otrzepałem z liści, wyciągnąłem czołówkę i latarkę, i po chwili odpoczynku ruszyłem dalej. Było już całkiem ciemno, nachodziła mgła. W takich warunkach szukanie farby na drzewie zajmuje trochę więcej czasu a wyobraźnia podsuwa najrozmaitsze rzeczy, ale o dziwo udało się zejść dość szybko i po jakiejś godzinie auto wiozło mnie już do domu.


Jagodna – 977 m npm
W ramach rozchodzenia kończyny wybrałem się na wycieczkę w Góry Bystrzyckie. Samochód zostawiliśmy pod schroniskiem Jagodna w Spalonej. Po ostatniej wizycie jestem trochę rozczarowany obsługą schroniska. Spałem tam dwa lata temu w czasie rajdu wokół Kotliny Kłodzkiej i bardzo się mi spodobało, dlatego pierwsze kroki sylwestrowej wycieczki skierowałem właśnie do schroniska by dowiedzieć się, czy jak wrócę ze szczytu to dostanę jakiś ciepły posiłek. Dzień specjalny, więc podejrzewałem, że mogą mieć jakiś natłok działań. W środku miły gość i dziewczyna powiedzieli, że jak najbardziej zapraszają gdyż zabawę sylwestrową mają dopiero około godziny 20 i że spokojnie dostaniemy do jedzenia pierogi i zupę grzybową. Więcej nie było trzeba więc ochoczo wyruszyliśmy na szlak. Bardzo szybko okazało się, że niebieski szlak na Jagodną pokrywa się w dużej mierze z, nowo zrobioną trasą do narciarstwa biegowego, co niestety miało swoje plusy i minusy. Niewątpliwym plusem jest to, że jeśli byłby śnieg, byłby to naprawdę fajny szlak na biegówki. Minusem natomiast fakt, że z górskiego, dzikiego szlaku niewiele pozostało i w głównej mierze idzie się teraz po szerokiej, utwardzonej szutrowej drodze. Śniegu było tyle co kot napłakał, a właściwie poza kilkoma kilkudziesięciometrowymi odcinkami, starego zbrylonego śniegu, nie było nic. Była jednak mgła, a właściwie chmura która spowijając, niewysoki co prawda, szczyt zapewniła fajny klimacik tajemniczości, pozbawiając jednak tym samym jakichkolwiek perspektyw na ładne widoki. Im bliżej szczytu się znajdowaliśmy tym mgła bardziej gęstniała a wiatr wzmagał się, co w połączeniu z niską atrakcyjnością wierzchołka samego w sobie, skróciło naszą wizytę na szczycie do zrobienia kilku obowiązkowych fotek, zjedzenia kanapek i łyknięcia herbaty z termosu.
Szczyt Jagodnej. Im wyżej, tym widoczność mniejsza
Lekko wychłodzeni bezruchem z przyjemnością wróciliśmy do rozgrzewającego marszu. Droga powrotna minęła szybko i koło godziny 15 zawitaliśmy w schronisku ze sporym smakiem na umówiony posiłek. Niestety, zostaliśmy niemal wyproszeni z lokalu z informacją, że nie zostaniemy obsłużeni, ze względu na zorganizowaną grupę, która zajęła większość miejsc i całą uwagę obsługi. Mocno zawiedzeni wyszliśmy ze schroniska, zastanawiając się kiedy Polacy zaczną siebie sami nawzajem szanować. Ale pal to licho, nie miałem zamiaru psuć sobie humoru w sylwestra, więc po zapakowaniu się w auto pojechaliśmy na naszą metę gdzie obiad zrobiliśmy sobie sami.


Zjeżdżając z G. Bystrzyckich - widok na Masyw Śnieżnika. Sylwester 2013


Szczeliniec Wielki – 919 m npm
Kolejna wycieczką przypadł na 2 stycznia nowego roku. Tym razem celem naszym stał się Szczeliniec Wielki, najwyższe wzniesienie Gór Stołowych, które, swoją drogą, zawdzięczają mu nazwę. Szczeliniec to niemal taki pewniak jak Ślęża. Wchodziłem na niego w różnych porach roku oraz doby. Zdobywałem go w Sylwestra 2012, ślizgając się niemiłosiernie na oblodzonych skałach. Tym razem wybór był również celowy. 1. Szczyt do Korony, 2. chciałem przetestować raczki, a lód na Szczelińcu, mimo braku zimy był więcej niż pewny. Podejście zaczęliśmy z parkingu od strony Pasterki. Jest to bardzo fajny szlak, który polecam wszystkim jako dużo lepszą alternatywę dla standardowej drogi z Karłowa, która zadeptywana jest przez tabuny zwłaszcza w majowe wolne. W schronisku kawka, ciacho i dalej w skalny labirynt. Szybko okazało się, że raczki będą w użyciu, co prawda, lodu było mniej niż rok wcześniej, ale i tak pewna Pani, która ni stąd, ni zowąd się do nas dołączyła miała momentami spore problemy mimo ubranych butów z pokaźnym protektorem. Nasze stalowe kolce wgryzały się w lód i zmrożony śnieg aż miło. Testowaliśmy dwa rodzaje raczków, nakładki z Lidla na całą podeszwę, oraz nakładki na sam przód buta. Jedne i drugie spisały się bardzo dobrze, i jedne i drugie mają swoje wady i zalety. Niemniej, niezależnie od użytego rozwiązania, przyjemność i komfort z chodzenia a także bezpieczeństwo wzrasta wielokrotnie. Po przejściu trasy wśród kształtnych skałek, wróciliśmy niebieskim szlakiem do samochodu, kończąc udany kilkudniowy wypoczynek.
Śniegu brak, ale wszystko zmrożone bajecznie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz