piątek, 18 kwietnia 2014

Zielone U – wycieczka dookoła Kotliny Kłodzkiej. Lato -2012

Patrząc na mapę Sudetów widać wyraźny podział. Mamy długi ciąg Sudetów Zachodnich oraz rzucającą się w oczy zieloną podkowę okalającą Kotlinę Kłodzką. Właśnie to zielone „U” stało się celem naszej pierwszej kilkudniowej, górskiej wędrówki.
 
W skrócie
Termin: 21-29 lipca 2012
Dystans: 120 km (bez busów i kolejki)
Pasma: G. Sowie, G. Bardzkie, G. Złote, Masyw Śnieżnika, G. Bystrzyckie
Najwyższy szczyt: Śnieżnik 1426 m npm



Wycieczkę rozpoczęliśmy w Zagórzu Śląskim w Górach Sowich. Ta mała miejscowość jest dobrze znana dzięki urokliwym ruinom zamku Grodno oraz sztucznemu zbiornikowi na Bystrzycy i, już prawie 100 letniej, tamie. Pamiętam jak podczas pamiętnej powodzi w ’97 roku krążyła pogłoska, że tama pęka i mieszkańcy wsi znajdujących się w dolinie Bystrzycy uciekali w wyższe partie. Na szczęście, solidna konstrukcja stoi dalej.

Schronisko Zygmuntówka
Z Zagórza ruszyliśmy niebieskim szlakiem, pokrywającym się z Europejską Długodystansową E3. Pierwsze kilometry wiodły wąską asfaltową szosą. Za Glinnem weszliśmy już jednak w łąki i lasy, co było niechybnym znakiem, że podążamy Sowią Drogą. Wielka Sowa, najwyższy szczyt tego pasma, towarzyszyła nam przez większość drogi, majacząc w oddali, aż ostatecznie weszliśmy na te 1015 m npm i rozsiedliśmy się na ławkach pod wieżą widokową. Naszym celem było jednak położone godzinę drogi dalej schronisko „Zygmuntówka”, do którego doszliśmy czerwonym szlakiem mijając po drodze Kozie Siodło (887 m npm) oraz Przełęcz Jugowską.



Następnego dnia obudził nas szum padającego deszczu. Nim zjedliśmy śniadanie i wyszli ze schroniska deszcz ustąpił, pogoda jednak wyraźnie się zmieniła. Ochłodziło się znacznie, niebo zakryły chmury, a pierwsze kilometry pokonywaliśmy we mgle.  
Cały czas szliśmy za czerwonymi znakami, do których na pewien czas dołączyły żółte. Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie pod wieżą widokową na Kalenicy. Z tej metalowej konstrukcji, wzniesionej na przełomie 1932 i 1933 roku, rozciąga się widok na Kotlinę Dzierżoniowską i okolice Bielawy.
Widok z wieży na Kalenicy

 Na Bielawskiej Polance, szlak żółty skręcił w prawo, schodząc do Jugowa, a my uparcie szliśmy na płd-wsch. czerwonym szlakiem do Srebrnej Góry. Na Przełęczy Woliborskiej, gdzie zrobiliśmy przerwę na obiad, zobaczyliśmy ponownie niebieskie znaki E3, który biegnie niejako równolegle do czerwonego szlaku, łącząc sięz nim na dobre w okolicach Budzowskiej Polany. Zbliżając się do srebnogórskiej twierdzy można wybrać trasę biegnącą koroną fosy, którędy prowadzi szlak. Trzeba mieć jednak na uwadze, że ścieżka jest nie tylko mocno zarośnięta, ale i wąska, a kilkumetrowa ściana wału i dno fosy nie zachęcają do niezaplanowanego poznania. Jako, że Twierdze zwiedzaliśmy przy innej okazji udaliśmy się od razu do Villi Hubertus, podtrzymującej tradycję byłego schroniska. Dość powiedzieć, że chciałoby się więcej takich miejsc.

Opuszczając Srebrną Górę, opuszcza się również Góry Sowie. Od tej chwili wędrowaliśmy niebieskim szlakiem przez Góry Bardzkie, kierując się właśnie do miasta użyczającego swego miana pasmu. Ścieżka prowadzi początkowo dookoła Fortu Ostróg oraz przekracza stary wiadukt, trasę dawnej kolei zębatej. Wyprzedziliśmy grupę kolonijną spacerującą z przewodnikiem po ścieżce dydaktycznej i po chwili zeszliśmy do Żdanowa. Za miejscowością szlak ponownie schodzi na rozgrzany asfalt ale pocieszamy się widokiem wypasanych owiec, które swą obecnością troszkę nas zaskakują. Na Przełęczy Wilczej trasa ostro skręca w lewo i pnie się stromo w górę. Znakowanie w tej części gór Bardzkich pozostawia wiele do życzenia, błądzimy więc trochę, przez co dotarcie do Barda opóźnia się znacznie. Wrażenia z wizyty w tym stojącym u wrót Ziemi Kłodzkiej mieście nie są zbyt pozytywne. W swoim notatniku zapisałem taką uwagę „Bardo – smutne miasto smutnych ludzi” i choć widać pierwsze jaskółki pozytywnych zmian (zorganizowane spływy pontonowe przełomem Nysy), to potrzeba jeszcze wiele pracy żeby skorzystać z potencjału drzemiącego w tej miejscowości.


Kolejnego dnia, rankiem, zwiedzamy barokową bazylikę – cel wielu autobusowych pielgrzymek i po przekroczeniu Nysy Kłodzkiej wchodzimy w las idąc za niebieskimi i zielonymi znakami. Po lewej zostawiamy ruiny zamku i wchodzimy na słynny Obryw Skalny, skąd oglądamy panoramę Barda i zakole rzeki oraz próbujemy wytyczyć trasę z poprzedniego dnia. 
Obryw Skalny

Południowa część Gór Bardzkich ma kształt buta, my kierujemy się w stronę jego obcasa, chcąc dotrzeć do Złotego Stoku. Po drodze mijamy Laskówkę, w której niestety nie udaje się nam znaleźć czynnego sklepu i trochę polem, trochę lasem idziemy na wschód. Znowu gubimy szlak, a raczej on gubi nas bo nagle się, po prostu, urywa, i tak „łatając” trasę przy użyciu mapy i kompasu dochodzimy do naszej kwatery przy OSiRze w Złotym Stoku. 

Ponownie darujemy sobie zwiedzanie głównej atrakcji – Kopalni Złota, i od razu po śniadaniu ruszamy w drogę do Lądka Zdrój. Złoty Stok opuszczamy idąc za czerwonymi znakami, choć znalezienie ich w centrum nie było w cale takie łatwe. Trasa prowadzi przez Złoty Jar. Po lewej zostawiamy park linowy i amatorów powietrznych wygibasów, po prawej wejścia do dawnych sztolni – Czarnej i Książęcej. Przy tej drugiej nie wytrzymuję, u wejścia zrzucam plecak ubieram czołówkę i zagłębiam się w podziemia. Kilkanaście metrów i parę zakrętów wystarczy by wpadające wejściem światło dzienne przegrało walkę z mrokiem. Wyłączam lampkę. Pod palcami dłoni czuję wilgotną i zimną chropowatość skał, staram się wyobrazić sobie jak pół tysiąclecia wcześniej zgarbieni gwarkowie własnoręcznie wykuwali te korytarze. Spadające krople wody zdają się wypełniać swym dźwiękiem całą przestrzeń. Co czai się w ciemnościach? Dlaczego zaniechano wydobycia? Jakie tajemnice kryją tunele? Dość! Włączona ponownie czołówka studzi wyobraźnię. Wychodzę na powietrze odnotowując w pamięci by wrócić jeszcze jednak do Złotego Stoku i spenetrować te podziemne korytarze, nim ktoś wpadnie na genialny pomysł zaspawania ich kratami. 

Kontynuujemy marsz, pogoda jest ładna, jednak doskwiera nam duchota. Na Przełęczy pod Trzeboniem robimy przerwę, tym bardziej, że miejsce ku temu wyśmienite – stoliki, ławki, wiatka. Decydujemy się wejść na Jawornik Wielki, dlatego odbijamy w prawo i po paru minutach stoimy pod drewnianą wieżą widokowa. Dobrze, że jest ponieważ otaczające nas świerki skutecznie ograniczają widoki. W Orłowcu łapie nas deszcz, człapiemy szosą szukając skrętu w las. Widząc po raz kolejny tabliczkę z napisem Lądek Zdrój 2h15m nie reagujemy już zdziwieniem tylko śmiechem. W ciągu ostatnich 3 godzin widzieliśmy już bowiem takich tabliczek kilka, a kolejne, jak się okazało, były przed nami. Czyżbyśmy trafili na dziurę w czasoprzestrzeni? Walcząc ze znużeniem przyśpieszamy kroku, jednak droga do Lądka zdaje się nie mieć końca. W końcu gdy docieramy na metę padamy na łóżka i dopiero po krótkiej drzemce idziemy "na miasto" coś wszamać.

Jako, że  „Lądyn” to sławetne uzdrowisko postanawiamy zrobić dzień przerwy. Kolejnego dnia byczymy się więc do granic możliwości, zajadamy lodami, opijamy wodą mineralną i zażywamy kąpieli w uzdrowiskowym basenie, drastycznie zaniżając średnią wiekową użytkowników. A, co! Trochę luksusu nie zaszkodzi (chyba?)
Dom zdrojowy w Lądku. Centralnie pod tą kopułą znajduje się basen. Bomba!


Taki basen. Nieźle, nie? (fot. z sieci)
Niestety kolejnego dnia przesypiamy budziki i start wędrówki dramatycznie się nam opóźnia. Aby dotrzeć na Śnieżnik i jednocześnie nie lecieć na złamanie karku przez Kąty Bystrzyckie i przełęcz pod Chłopkiem, którędy prowadzi czerwony szlak, decydujemy się na podjazd autobusem do Siennej. Tam ulegając kolejnej pokusie, pakujemy się na krzesełka kolejki linowej i wjeżdżamy pod Czarną Górę, co samo w sobie też jest atrakcją. Jak widać, rozleniwione organizmy bronią się przed wysiłkiem jak tylko mogą.

Na Czarnej wchodzimy obowiązkowo na wieżę by po chwili dreptać Żmijowcem w stronę Śnieżnika. Odcinek od Czarnej Góry do Przełęczy pod Śnieżnikiem należy do tych wartych polecenia i mimo okrutnego upału idzie się nam przyjemnie. Po dotarciu do schroniska i zjedzeniu obiadu, ruszamy na szczyt, już bez ciężkich plecaków.

Łatwo się zasiedzieć. W drodze do Międzygórza.
Kolejnego dnia schodzimy do Międzygórza. Nie jest to długa trasa, ale może być czasochłonna. Zwłaszcza jak się zasiedzi nad jakimś fajnym widokiem. W Międzygórzu nie nocujemy jednak. Schronisko na Iglicznej odmawia nam gościny, a na chodzenie po pensjonatach nie mamy ochoty. No i znów wsiadamy do autobusu i jedziemy do Bystrzycy Kłodzkiej, skąd zielonym szlakiem wędrujemy do schroniska Jagodna, na przełęczy Spalonej. W schronisku akurat odbywa się huczne malowanie ścian, o czym uprzedzają nas gospodarze, ale niespecjalnie nam to przeszkadza, tym bardziej, że dostajemy pokój na poddaszu tylko dla siebie.


Ostatni dzień naszej wycieczki upłynął pod znakiem ulewy, upału, ulewy i głupawki, która ostatecznie dopada nas na trasie. Z Jagodnej wychodzimy zielonym szlakiem. W okolicach ruin fortu Wilhelma (kolejne miejsce odnotowane do głębszego poznania) wchodzimy na szlak żółty, biegnący z Bystrzycy do Polanicy Zdrój. My udajemy się do tej ostatniej. Niestety, żaden z zaznaczonych na mapie punktów widokowych nie „działa” a i zorganizowanych miejsc odpoczynku brak, co przy deszczowej pogodzie troszkę niemiło nas zaskakuje. Znajdujemy natomiast rozrzucony wrak samochodu, zastanawiając się w czyjej głowie mógł powstać pomysł takiego sposobu utylizacji.
Nie o tym wraku pisałem, ale takie perełki też można trafić.
Ostatecznie docieramy do Polanicy Zdrój gdzie właśnie trwa jarmark i koncerty, a tłumy ludzi zalewają uliczki parku zdrojowego. Tłumy, wiadomo - spadamy. Jeszcze tylko łyk wody zdrojowej, ostatnia prosta żółtym szlakiem i docieramy na Piekielną Górę, kończąc rajd dookoła Kotliny Kłodzkiej.
Jeszcze trochę i meta. W dole Polanica Zdrój.



Do uzupełnienia na przyszłość zostały nam Góry Bialskie i południowe zbocza Masywu Śnieżnika oraz Gór Bystrzyckich, z których zrezygnowaliśmy w czasie wycieczki. Jesteśmy jednak zadowoleni i naszą pierwszą tego typu wyprawę uznajemy za udaną. Łącznie w ciągu 8 dni przeszliśmy ok. 120 km, minęliśmy kilka znanych nam już miejsc oraz odkryli nowe zdobywając trochę wędrówkowego doświadczenia, a w głowie mieliśmy już plany następnych wycieczek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz