W skrócie
Termin: 21-29 lipca 2012
Dystans: 120 km (bez busów i kolejki)
Pasma: G. Sowie, G. Bardzkie, G. Złote, Masyw Śnieżnika, G. Bystrzyckie
Najwyższy szczyt: Śnieżnik 1426 m npm
Wycieczkę rozpoczęliśmy w Zagórzu Śląskim w Górach Sowich.
Ta mała miejscowość jest dobrze znana dzięki urokliwym ruinom zamku Grodno oraz
sztucznemu zbiornikowi na Bystrzycy i, już prawie 100 letniej, tamie. Pamiętam
jak podczas pamiętnej powodzi w ’97 roku krążyła pogłoska, że tama pęka i
mieszkańcy wsi znajdujących się w dolinie Bystrzycy uciekali w wyższe partie.
Na szczęście, solidna konstrukcja stoi dalej.
Schronisko Zygmuntówka |
Z Zagórza ruszyliśmy niebieskim szlakiem, pokrywającym się z
Europejską Długodystansową E3. Pierwsze kilometry wiodły wąską asfaltową szosą.
Za Glinnem weszliśmy już jednak w łąki i lasy, co było niechybnym znakiem, że
podążamy Sowią Drogą. Wielka Sowa, najwyższy szczyt tego pasma, towarzyszyła nam
przez większość drogi, majacząc w oddali, aż ostatecznie weszliśmy na te 1015 m
npm i rozsiedliśmy się na ławkach pod wieżą widokową. Naszym celem było jednak
położone godzinę drogi dalej schronisko „Zygmuntówka”, do którego doszliśmy
czerwonym szlakiem mijając po drodze Kozie Siodło (887 m npm) oraz Przełęcz
Jugowską.
Widok z wieży na Kalenicy |
Kolejnego dnia, rankiem, zwiedzamy barokową bazylikę – cel
wielu autobusowych pielgrzymek i po przekroczeniu Nysy Kłodzkiej wchodzimy w
las idąc za niebieskimi i zielonymi znakami. Po lewej zostawiamy ruiny zamku i
wchodzimy na słynny Obryw Skalny, skąd oglądamy panoramę Barda i zakole rzeki
oraz próbujemy wytyczyć trasę z poprzedniego dnia.
Obryw Skalny |
Południowa część Gór
Bardzkich ma kształt buta, my kierujemy się w stronę jego obcasa, chcąc dotrzeć
do Złotego Stoku. Po drodze mijamy Laskówkę, w której niestety nie udaje się
nam znaleźć czynnego sklepu i trochę polem, trochę lasem idziemy na wschód.
Znowu gubimy szlak, a raczej on gubi nas bo nagle się, po prostu, urywa, i tak
„łatając” trasę przy użyciu mapy i kompasu dochodzimy do naszej kwatery przy
OSiRze w Złotym Stoku.
Kontynuujemy marsz, pogoda jest ładna, jednak doskwiera nam duchota. Na
Przełęczy pod Trzeboniem robimy przerwę, tym bardziej, że miejsce ku temu
wyśmienite – stoliki, ławki, wiatka. Decydujemy się wejść na Jawornik Wielki,
dlatego odbijamy w prawo i po paru minutach stoimy pod drewnianą wieżą
widokowa. Dobrze, że jest ponieważ otaczające nas świerki skutecznie
ograniczają widoki. W Orłowcu łapie nas deszcz, człapiemy szosą szukając skrętu
w las. Widząc po raz kolejny tabliczkę z napisem Lądek Zdrój 2h15m nie reagujemy już zdziwieniem tylko śmiechem. W
ciągu ostatnich 3 godzin widzieliśmy już bowiem takich tabliczek kilka, a
kolejne, jak się okazało, były przed nami. Czyżbyśmy trafili na dziurę w czasoprzestrzeni? Walcząc ze
znużeniem przyśpieszamy kroku, jednak droga do Lądka zdaje się nie mieć końca.
W końcu gdy docieramy na metę padamy na łóżka i dopiero po krótkiej drzemce idziemy "na miasto" coś wszamać.
Jako, że „Lądyn” to
sławetne uzdrowisko postanawiamy zrobić dzień przerwy. Kolejnego dnia byczymy
się więc do granic możliwości, zajadamy lodami, opijamy wodą mineralną i
zażywamy kąpieli w uzdrowiskowym basenie, drastycznie zaniżając średnią wiekową
użytkowników. A, co! Trochę luksusu nie zaszkodzi (chyba?)
Dom zdrojowy w Lądku. Centralnie pod tą kopułą znajduje się basen. Bomba! |
![]() |
Taki basen. Nieźle, nie? (fot. z sieci) |
Niestety kolejnego dnia przesypiamy budziki i start wędrówki
dramatycznie się nam opóźnia. Aby dotrzeć na Śnieżnik i jednocześnie nie lecieć
na złamanie karku przez Kąty Bystrzyckie i przełęcz pod Chłopkiem, którędy
prowadzi czerwony szlak, decydujemy się na podjazd autobusem do Siennej. Tam
ulegając kolejnej pokusie, pakujemy się na krzesełka kolejki linowej i
wjeżdżamy pod Czarną Górę, co samo w sobie też jest atrakcją. Jak widać,
rozleniwione organizmy bronią się przed wysiłkiem jak tylko mogą.
Na Czarnej wchodzimy obowiązkowo na wieżę by po chwili
dreptać Żmijowcem w stronę Śnieżnika. Odcinek od Czarnej Góry do Przełęczy pod
Śnieżnikiem należy do tych wartych polecenia i mimo okrutnego upału idzie się
nam przyjemnie. Po dotarciu do schroniska i zjedzeniu obiadu, ruszamy na
szczyt, już bez ciężkich plecaków.
Łatwo się zasiedzieć. W drodze do Międzygórza. |
Kolejnego dnia schodzimy do Międzygórza. Nie jest to długa
trasa, ale może być czasochłonna. Zwłaszcza jak się zasiedzi nad jakimś fajnym
widokiem. W Międzygórzu nie nocujemy jednak. Schronisko na Iglicznej odmawia
nam gościny, a na chodzenie po pensjonatach nie mamy ochoty. No i znów wsiadamy
do autobusu i jedziemy do Bystrzycy Kłodzkiej, skąd zielonym szlakiem wędrujemy
do schroniska Jagodna, na przełęczy Spalonej. W schronisku akurat odbywa się
huczne malowanie ścian, o czym uprzedzają nas gospodarze, ale niespecjalnie nam
to przeszkadza, tym bardziej, że dostajemy pokój na poddaszu tylko dla siebie.
Ostatni dzień naszej wycieczki upłynął pod znakiem ulewy,
upału, ulewy i głupawki, która ostatecznie dopada nas na trasie. Z Jagodnej
wychodzimy zielonym szlakiem. W okolicach ruin fortu Wilhelma (kolejne miejsce
odnotowane do głębszego poznania) wchodzimy na szlak żółty, biegnący z
Bystrzycy do Polanicy Zdrój. My udajemy się do tej ostatniej. Niestety, żaden z
zaznaczonych na mapie punktów widokowych nie „działa” a i zorganizowanych
miejsc odpoczynku brak, co przy deszczowej pogodzie troszkę niemiło nas
zaskakuje. Znajdujemy natomiast rozrzucony wrak samochodu, zastanawiając się w
czyjej głowie mógł powstać pomysł takiego sposobu utylizacji.
Nie o tym wraku pisałem, ale takie perełki też można trafić. |
Ostatecznie docieramy do Polanicy Zdrój gdzie właśnie trwa
jarmark i koncerty, a tłumy ludzi zalewają uliczki parku zdrojowego. Tłumy, wiadomo - spadamy. Jeszcze
tylko łyk wody zdrojowej, ostatnia prosta żółtym szlakiem i docieramy na
Piekielną Górę, kończąc rajd dookoła Kotliny Kłodzkiej.
Jeszcze trochę i meta. W dole Polanica Zdrój. |
Do uzupełnienia na przyszłość zostały nam Góry Bialskie i
południowe zbocza Masywu Śnieżnika oraz Gór Bystrzyckich, z których
zrezygnowaliśmy w czasie wycieczki. Jesteśmy jednak zadowoleni i naszą pierwszą
tego typu wyprawę uznajemy za udaną. Łącznie w ciągu 8 dni przeszliśmy ok. 120
km, minęliśmy kilka znanych nam już miejsc oraz odkryli nowe zdobywając trochę
wędrówkowego doświadczenia, a w głowie mieliśmy już plany następnych wycieczek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz