Zdarza się, że nawet najlepsze plany idą w łeb. I właśnie w
tą część ciała poszły moje plany na tegoroczne wakacje. Miał być spływ, miał
być tygodniowy wypad w Beskidy, miało być wiele innych rzeczy. I były, ale
tylko te inne, które pozmieniały szyki. Nie narzekam, w żadnym razie, ale
jednak ten niedosyt, czy wręcz głód „dzikości” pozostał. By już całkiem nie
uschnąć starałem się wykorzystać każdą sytuację na odrobinę leśnego
pobuszowania. W trzecim tygodniu lipca wylądowałem na chwilę w Kotlinie Kłodzkiej.
W planach była dwudniowa wycieczka na Śnieżnik (by podejść od innej strony i
dobić do KGP) i okolice, ale jak pisałem na początku, plany poszły w łeb. Z
zakładanych dwóch dni zrobiło się kilka godzin, odpuściliśmy więc
Śnieżnikowanie i zdecydowaliśmy się na „coś nowego”- najwyższy, więc koronny,
szczyt Gór Orlickich. Poszliśmy na Orlicę.
Wycieczka w skrócie:
Termin: 20. 07 2014
Pasmo: Góry Orlickie
Dystans: ok. 11 km
Zdobyty szczyt KGP: Orlica 1084 m. npm
Poglądowa trasa: link
Góry Orlickie w Polsce znajdują
się jedynie w naprawdę małym fragmencie. Znakomita większość pasma leży po
stronie producentów Lentilkow i nosi
tę samą nazwę Orlicke Hory. Najwyższy
szczyt po polskiej stronie (chociaż jak się przekonałem, nie jest to do końca
takie pewne, o tym później) – Orlica, w języku naszych sąsiadów nazywa się Vrchmezi i takiej też nazwy należy szukać na
tabliczkach szlakowych przy większości prowadzących na szczyt dróg.
Wycieczkę rozpoczęliśmy jednak po
naszej, polskiej, stronie, zostawiając auto na parkingu w Zieleńcu, który w
przeciwieństwie do okresu zimowego wyglądał jak miasto widmo, i ruszając
niebieskim szlakiem spod Hutniczej Kopy skierowaliśmy się w stronę
polsko-czeskiej granicy. Szlak wiedzie początkowo leśną, dość szeroką i
utwardzoną drogą z tłucznia. Jest to taka trasa spacerowa i właściwie w takim
tempie też osiągnęliśmy czeską stronę, gdzie przywitały nas tłumy. Gwoli
ścisłości, jakieś wielkie tłumy, to nie były ale przy opustoszałym Zieleńcu te
kilkadziesiąt osób, reprezentujących różne formy aktywnego spędzania czasu
zrobiło wrażenie. Gdy przyzwyczailiśmy się już do narto-rolkarzy, rowerzystów,
motocyklistów i całej reszty, postanowiliśmy ochłonąć trochę w czeskim
schronisku – Masarykovej Chacie, a
żar lał się z nieba okrutny. Okrutna była również cena jaką przyszło nam
zapłacić za dwie puszki zimnej mirindy. 12 zł to dużo nawet jak się chce bardzo
pić, dlatego polecam nie zostawiać picia w samochodzie ;)
Po wizycie u Masaryka - swoją
drogą, był to pierwszy czeski, a raczej czechosłowacki, prezydent, mąż stanu i Tatiček (co może nie brzmi dla nas zbyt
poważnie, ale co w tym języku brzmi?, dodatkowo miał dość mocno antypolskie
poglądy i ostatecznie przejechał się na swojej polityce, choć trzeba mu oddać,
że w latach szkolnych lał niemieckich „kolegów” z klasy aż miło) Abstrahując
już od poglądów politycznych był takim odpowiednikiem tureckiego Atatürk’a (też Ojca) oraz naszego Piłsudskiego (tego akurat nazywano Dziadkiem). Dla Czechów jest więc
postacią istotną, więc jeśli nie zależy nam na historyczno-ideologicznej
kłótni, lepiej powstrzymać się od komentarza stojąc pod jego pomnikiem przy
schronisku – ruszyliśmy czerwonym szlakiem biegnącym równolegle do, bądź po
granicy. Trasa wiedzie głównie przez las, więc na widoczki nie ma co liczyć,
przynajmniej do Polomskyego Kopca
(1050 mnpm) gdzie jest trochę prześwitu na czeską stronę.
Z widokiem na Czechy |
Następnie droga
odbija w prawo, a odbijając jeszcze mocniej w prawo i zagłębiając się w młody
las można dojść do źródeł rzeki Bela, zasilającej rzekę Orlicę, ot taka
ciekawostka.
Powróciwszy na czerwony szlak osiągamy po kilkuset metrach drewniany
domek-wiatkę, w której znajduje się kilka map, tablic informacyjnych, tabliczek
szlakowych oraz…. „tabliczka szczytowa” Orlicy obok której jest druga,
informująca, że do szczytu jeszcze 50 metrów. Czeski film?
Szczyt Orlicy |
Siedzieliśmy chwilę w tej chatce, regenerując siły i obserwując innych
turystów. Wielu z nich dochodziło do „tabliczki szczytowej” cykało fotkę i
wpisywało się do księgi pamiątkowej, która była w wiatce, jakby nie zwracając
uwagi na to, że na szczycie jednak jeszcze nie są. Dla nas te 11 metrów
wysokości różnicy było jednak istotne więc poczłapaliśmy w górę.
Szczyt, jak szczyt, chciałbym powiedzieć, ale jednak nie mogę. Bo gdyby
nie tablica i kamień pamiątkowy przeszedłbym go nawet nie zauważając. Bo to
nawet nie jest polanka w lesie, to takie… nic. Nic w krzakach. Dlatego fajnie,
że jest tam ten kamień pamiątkowy i ładne kwiatki rosną.
Po wizycie na szczycie skierowaliśmy się za zielonymi znakami w stronę
granicy. No właśnie, przecież Orlica miała być polskim szczytem, leżącym po
polskiej stronie.
Wierzę, że tak jest, jednak słupki graniczne, w dość wyraźnej
i nie pozostawiającej złudzeń linii leżą kilkadziesiąt metrów na zachód poniżej
szczytu. Więc albo ktoś coś spaprał, albo nam Pepiki po nocach, po kawałeczku
przesuwają granicę ;) Poszliśmy jeszcze trochę zielonym szlakiem, który jednak
zbyt szybko schodzi do drogi asfaltowej, dlatego też przeskoczyliśmy na
znakowaną trasę do narciarstwa biegowego (całkiem fajnie wyglądającą, po
dodaniu śniegu oczywiście), którą doszliśmy do wysokości Schroniska Orlica,
gdzie zamierzaliśmy coś zjeść i podbić książeczki. Ostatnie metry pokonywaliśmy
więc w najlepszy z możliwych sposobów - schodząc stokiem w trawie po pas, do
uśpionej, pustej miejscowości.
W planach był smażony ser na obiad w schronisku,
ale jak to z planami bywa… były pierogi.
Może i lepiej, bo bardzo dobre!
Schronisko PTTK Orlica |
Z widokiem na Zieleniec |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz