
Styczeń dobiega końca a pogoda za oknem jaka jest każdy
widzi. Gdzieś ponoć śnieg spadł i jest go nawet całkiem sporo. Tylko
najczęściej jest tak, że to gdzieś nie jest tam gdzie jestem ja. A ja czuję
głód zimy. Ale takiej prawdziwej. Ze śniegiem chrzęszczącym od mrozu pod
butami, ze czerwonymi polikami po wejściu do ciepłego pomieszczenia, z
przejrzystym niebem i świecącym słońcem. I z tymi olbrzymimi lodowymi soplami,
od lizania których do tej pory nie mogę się powstrzymać. I nie, nie chcę
słuchać o oszczędnościach w ogrzewaniu, o bezpieczniejszych drogach i braku
konieczności skrobania auta. Bo może to co zaoszczędzimy na ogrzewaniu wydamy
za chwilę na leki, bo drobnoustrojowy syf pleni się teraz na potęgę, a latem na
repelenty bo się zasrane komary nie wymrożą po bajorach i kałużach. I zacznie
się kolejne narzekanie, że żrą w tyłki i nie można wysiedzieć na świeżym
powietrzu. Zresztą świeże powietrze to będzie oksymoron bo jedyne co będzie. w
nim świeże to zapach off’a czy innego antybzzyka. Krótko mówiąc:
Zimo napier…alaj!
A ja, póki co, muszę
radzić sobie inaczej.

W takich chwilach przeglądam foldery i albumy ze zdjęciami
(zabawne, że napisałem w tej kolejności – niechybny to znak, że moja fotografia
analogowa rzeczywiście powoli schodzi na drugi plan). Przeglądam je i napawam
się widokami i wspomnieniami, które momentalnie wyskakują jak, nie przymierzając,
przebiśniegi. Ostatnio częściej wspomnieniami wracałem do mojego pierwszego
spotkania z nartami biegowymi. Ba, z nartami w ogóle. Bo pośród szusujących
tłumów na stoku to, drogi Czytelniku, Dzikusa nie uświadczysz. Niemniej narty
biegowe chodziły mi po głowie długo i tak, niemal dwa lata temu wychodziły
sobie drogę z mojej głowy do moich nóg.
Marzec 2013 roku, a ściślej mówiąc, jego początek ,
niespodziewanie uraczył nas sporym opadem śniegu w rejonie Gór Stołowych.
Szczęśliwie się złożyło, że pokryło się to z moim pobytem w owych stronach.
Decyzja była szybka, albo teraz, albo znowu będę czekał do następnej zimy (teraz
już wiem, że i dłużej). Idziemy na biegówki! Dwa telefony i mieliśmy
zarezerwowane dwa komplety w wypożyczalni nart w Karłowie.
Wycieczka w skrócie:
Termin: pierwsze dni marca 2013
Lokalizacja: Góry Stołowe
Dystans: 1. dnia – ok. 11 km
2. dnia
– ok. 18 km
Okolice Szczelińca Wlk. jak się okazało stanowią całkiem
atrakcyjną przestrzeń do pobiegania na nartach. Ciekawe, ratrakowane i oznaczone
trasy z założonym śladem do klasyka i
łyżwy, piękne okoliczności przyrody,
niewielka ilość innych narciarzy. Czego chcieć więcej?

Pierwszego dnia miejsce miało pierwsze starcie i pierwsza z
tysiąca moich narciarskich kompromitacji. Przypominam, że był to pierwszy raz,
gdy miałem przyczepione do nogi coś dłuższego niż płetwa nurkowa, jednak
stanowiłem świetne widowisko dla każdego kto mnie obserwował. Na płaskim i do
przodu było nawet całkiem nieźle. Jednak skręcanie i zjazdy zamieniały mnie w
białą postać szukającą w powietrzu swoich nóg. Prawdą też jest, że dość szybko
wypracowałem sobie niezbyt elegancką, ale jakże skuteczną metodę zatrzymywania się.
Na bombę. Gdy tylko zaczynałem się
czuć niepewnie, zapobiegawczo waliłem się w co większą zaspę, celując tak by
nie trafić w drzewo. Przed dużymi zjazdami, już bez żenady klękałem na nartach
i łapiąc je za czuby zyskiwałem jako taką sterowność i stabilność.


Poruszanie się w ten nowy sposób, mam na myśli ten chód
narciarski, a nie turlanie się ze zbocza; dawał mi jednak dużo frajdy i szybko
zobaczyłem otwierające się nowe możliwości dla moich zimowych aktywności.
Wiedziałem też jednak, że ja potrzebuje czegoś innego. Bieg na nartach jest bardzo
fajny. Człowiek zyskuje takie poczucie lekkości i zupełnie inaczej odbiera
otoczenie, jednak nie ma co ukrywać, biegówki są robione na przygotowane trasy
i zastosowania o charakterze raczej sportowym. Mnie gotowe trasy nie kręcą.
Łatwiej tam o tłok. Byłem już po odpowiedniej lekturze i
research’u i wiedziałem, że
potrzebne są mi śladówki. A najlepiej narty typu back country.
Z tym jednak musiałem jeszcze trochę poczekać.
Tymczasem.
 |
Trasy biegowe w okolicach Szczelińca Wielkiego |
 |
Zasłużony obiad w przerwie. |
Na ostatnim zdjęciu w końcu wyglądasz przyzwoicie. W sumie nawet nabrałem ochoty na wypróbowanie tych biegówek. W Może gdzieś w Poznaniu można wypożyczyć?
OdpowiedzUsuńNie wiem. Może w WGL? Czasami sklepy robią akcje testowania sprzętu z możliwością wypożyczenia. Ale to musi być śnieg. Jak jest śnieg to trochę ludzi biega po WPNie i Zielonce. Najrozsądniej to wyskoczyć na jakiegoś pewniaka. Jak jest śnieg ;)
OdpowiedzUsuńaaa bez śniegu się nie da... a może by tak..? a nie to i tak śnieg jest potrzebny. Chociaż gdyby np. Ale ku..a znowu śniegu brakuje. To ja już nie wiem.
OdpowiedzUsuń